poniedziałek, 29 lipca 2013

13. Brownsea Island

Hi.
Rodzinka zapytała się mnie w zeszłym tygodniu, czy na weekend nie chcę z nimi pojechać nad morze. Głupie pytanie! Oczywiście, że chciałam :)

Wybraliśmy się więc ich Brian'em - wesoła sytuacja, bo zawsze mówili, że coś się znajduje w Brian'ie to myślałam, że zostawili miskę dla psa / smycz / coś do jedzenia u wujka... A dopiero ogarnęłam w ten weekend, że Brian, to nic innego jak ich  = >
Camping identyczny jak na zdjęciu obok.

pakowanie
Na początku zapytałam się ile będziemy jechać. Powiedzieli, że 2h, a okazało się później, że 4... więc siedziałam z dziećmi, bawiłam się z nimi jakąś modeliną, słuchałam muzyki, śpiewaliśmy wspólnie, jedliśmy, robiłam sudoku, powtarzałam sobie gramę... no i jakoś minęło. Morze oddzielone tylko murkami od ulicy. Następnie prom i znaleźliśmy się na wyspie Brownsea. Pogoda? Pierwszy raz od miesiąca zmiana pogody. Tylko deszcz i zachmurzone niebo. A my właśnie przyjechaliśmy nad morze! No ale...
Bardzo mnie zadziwił jeden fakt. Otóż, był to weekend i mam wtedy wolne, jednakże myślałam, że jak już jadę z nimi, to również jestem traktowana jako au pair. Myślenie moje jednak było błędne!
Już na początku hości wygonili dzieci, żeby poszły sobie (w deszczu) poszukać przyjaciół. Sami usiedli przed tv i mnie zawołali. Powiedzieli, że jestem ich drugą au pairką, którą zaprosili tutaj do siebie, tj przed tv (a więc poczułam się doceniona, bo au pairek mieli z kilkanaście, jak nie powyżej 20). Oglądaliśmy tv, rozmawialiśmy. Pogoda się poprawiła. Postanowili wyjść na spacer, a ja zostałam popilnować przyczepy. Wpadła po chwili znudzona Katie zabawą na dworze i śpiewałyśmy w środku i robiłyśmy zdjęcia.
Następnie robiliśmy obiad. Tj hostka chciała zrobić (pierwszy raz od niepamiętnych czasów, bo to ja gotuję w domu). No i zaczęła robić, średnio jej to wychodziło, bo pomysłów miała wiele i to trochę naprawdę dla mnie kosmicznych (!), więc zaproponowałam swoją wersję i tak się skończyło, że ona usmażyła mielone mięso na patelni, a ja przejęłam to i zrobiłam sos i resztę. Smakowało? Bardzo.
Co do rzeczy, które mnie wciąż zadziwiają - krany na terenie pola namiotowego (?), na którym byliśmy (nazywam to polem namiotowym, chociaż to brzmi trochę biednie, do aktualnego stanu tj tego, jak ono wyglądało. dobra, mniejsza! chodzi o to, że łazienki były publiczne) no i owe krany oczywiście jak to angielskie, gdy tylko chciałam umyć ręce, musiałam zatykać, żeby napuścić wody o różnej tempereturze, bo rozstaw kraników był duży, a ani w zimnej, ani we gorącej się rąk umyć nie dało :( - naprawdę bardzo się cieszę, że w swojej łazience mam dwa kurki, ale w jednym kranie, uf! a z innej łazienki w domu, z dwoma osobno nie korzystam :)
Następnego dnia pojechaliśmy na ich ulubioną plażę. Okazało się, że mają motorówkę. Host zapytał, czy chcę z nim i chłopcami jechać nią na ryby, ale postanowiłam zostać, bo wiem, że mała by się nudziła beze mnie, zostając tylko z mamą, która była zmęczona i poszła spać. Po tym, jak zauważyłam motorówkę z zawrotną prędkością znikającą z horyzontu stwierdziłam, że dobrze, że się nie zdecydowałam,  bo krótkie spodenki i krótki rękawek spowodowałyby, że bym zamarzła. :p A więc dzień na plaży spędzony bardzo dobrze! Woda w morzu cieplutka, naprawdę. Spędziłam w niej dużo czasu. Trochę foteczek z małą. W międzyczasie co chwilę był mi proponowane lody ze sklepu. Za nic nie muszę płacić. Stwierdzam, że podoba mi się taki weekend, bo pierwszy raz w ciągu weekendu nie wydałam ani funta! Wieczorem odbył się pokaz samolotów. Myśleliśmy, że będzie trwał 5minut, a przez 30minut na niebie krążyły jednak samoloty, puszczające kolorowy dym. Tworzyły się liczne wstęgi w kolorach Wielkiej Brytanii, różne kształty itp. Naprawdę imponujące, ale nie na tyle, żeby cieszyć się jak moja cudowna hostka i machać, klaskając jednoczesnie przez 30minut : D. Szalona. Mieliśmy dłużej zostać, ale pogoda znowu się zespuła, więc późnym wieczorem postanowiliśmy wracać. Zastaliśmy cudowny korek, dzięki któremu jechaliśmy ok 6h... No ale drogę powrotną w większości przespałam, więc zleciała o wiele szybciej.

To na tyle.
Powiem tak - było o wiele ciekawiej, niż to opisałam. :)



PS Dziękuję za wszystkie ostatnie komentarze! Naprawdę miło mi, jak je piszecie, bo wiem, że tu jesteście i czytacie post do końca. To naprawdę mnie motywuje! (dziękuję, Pola)

See U.

piątek, 26 lipca 2013

12. Co dał mi wyjazd jako au pair.

Hi,
obiecywałam, obiecywałam i ... no właśnie - zaniedbałam. Dostałam wiele pytań, kiedy powrócę do bloga i naprawdę zrobiło mi się miło, że ludzie czytają ;) Otóż - od dzisiaj wracam i będę pisała na bieżąco, bo humor od kilku dni mi naprawdę dopisuje.

Ostatnie.. 3tygodnie? Były pełne w różne wydarzenia, wyjścia, jak życie z moją rodzinką, zwiedzanie, poznawanie nowych ludzi, czy innego jedzenia, no ale przeważyło i tak szukanie mieszkania w Poznaniu, którego i tak jeszcze nie znaleźliśmy.Jednym słowem - tragedia. Szukanie mieszkania naprawdę potrafi wykończyć nerwowo. Nie będę jednak opisywać ostatnich tygodni, tylko przejdę do opisania 'co dał mi wyjazd jako au pair'. Może powinnam ten temat pozostawić na później, jak będę wracać do Polski, jednakże już teraz widzę, ogromne korzyści, więc:

1. Odwaga i wiara w siebie oraz poznawanie ludzi.
Wyjeżdżając obawiałam się trochę. W trzy dni przed wyjazdem, schudłam 3kg (zauważyłam to po zważeniu się pierwszego dnia w nowym domu, w UK). Pierwsze 2tygodnie siedziałam w domu. Chciałam po prostu jakoś im pokazać, że chcę się integrować z rodziną i jeszcze przyjdzie czas na wyjścia. W tym czasie zapisałam się do kilkunastu grup na facebooku o przykładowych nazwach 'au pair Poland', 'au pair London', czy na stronach typu 'au pair in UK'. Na każdej umieściłam wiadomość o mojej lokalizacji i chęci spotkań. Zaczęłam rozmawiać z dziewczynami z różnych państw, w tym z Polski. Spotkałam się z częścią i planuję kolejne spotkania. Naprawdę przyjemnie jest poznawać nowych ludzi (zazwyczaj au pairki), wymieniać się spostrzeżeniami nt naszej pracy, marudzić, czy chwalić rodziny, opowiadać zabawne historie i opowiadać o sobie. Bo przecież - nie wiemy o sobie nic :) Przyznam szczerze, że na początku obawiałam się, że ciężko mi kogoś będzie tutaj poznać, bo przecież nie wyjdę na ulicę z kartką 'Hi, I'm an au pair from Poland, and U?' jednakże internet naprawdę mi w tym pomógł. Cieszę się, że mogłam poznać (i wciąż poznaję!) tak naprawdę różnych, ciekawych ludzi. Od przedwczoraj szukałam/szukam au pair dla mojej rodziny. Odpisało mi naprawdę wiele dziewczyn m.in. z Filipin, czy Włoch. Pytały się i prosiły, czy mogę opisać im rodzinę. Co robiłam? Podawałam od razu nazwę skypa i tak przez 2dni porozmawiałam z dziewięcioma dziewczynami (nie wiedząc o nich totalnie nic). Powiem szczerze, że to naprawdę przyjemne. ;) Naprawdę żałuję, że wyłączyli około 5 lat temu możliwość przypadkowych rozmów z ludźmi na skypie, bo brakuje mi tego, jak tutaj siedzę sama w domu za dnia.
Kolejny fakt? Widząc na ulicach Londynu - różnorodność (nie wiem jak to inaczej nazwać), głoszę hasło 'nie przejmuję się absolutnie tym, co inni o mnie sądzą' gdyż tak naprawdę każdy patrzy tylko na siebie.W Polsce miałam czasem problemu o treści 'co ludzie powiedzą'. To znaczy, wmawiałam sobie, że nie mam, ale tak naprawdę było inaczej.. Tutaj się tego oduczyłam. Nie interesuje mnie absolutnie co ktoś pomyśli na to, jak w danym momencie wyglądam, ile ważę, jak się zachowuję, czy co lubię. Wiem kim jestem, znam swoje wartości i się tego trzymam. Nie stanowi dla mnie problemu ubranie się inaczej niż w Polsce (ostatnio wymyśliłam, że dla własnej przyjemności, połączę najdziwniejsze rzeczy w mojej szafie i wyjdę sobie na Oxford Street. Będę się cieszyć sama w sobie, bo wiem, że nikt, jak to w naturze Polaków bywa, mnie nawet nie zmierzy). Oho, taka zabawa po prostu :p
Co najważniejsze, mam naprawdę wspaniałą rodzinę i wiem, że naprawdę dużo im zawdzięczam. Na początku słyszałam komplementy o treści 'jesteś kochana, śliczna, cudowna', jednak uważałam, że to naprawdę tylko puste słowa. Dopiero jakoś od ostatnich 3tygodni, hostka zaczęła rozwijać swoje 'komplementy', że tak to nazwę. Codziennie dowiaduję się, jak to dobrze gotuję i jak dzieciom, i im smakuje. Są zdziwieni, że potrafię ugotować, czy przyprawić coś całkowicie inaczej. Mówi mi również, że bardzo jej się podoba moja wrażliwość do członków rodziny i zaangażowanie, tj że czują, jakbym była ich członkiem rodziny, siostrą dzieci, a nie au pair. Chodzi jej o 'czytanie twarzy', tak to ona u mnie nazywa. Mówi, że mam doskonałą taką umiejętność, że widzę, że ktoś czegoś potrzebuje i zawsze się pytam co się stało i pomagam z własnej woli. Powiem szczerze, że dzięki tej rodzinie naprawdę wiem, że się nigdy nie załamię, jeżeli coś się stanie, czy ktoś mi coś powie. Wczoraj na przyjęciu, czy podczas rozmowach z nową au pair, nawet gdy hostka rozmawia przez telefon - w każdym momencie, gdy nie było mnie obok, a siedziałam u siebie słyszałam, jak opowiada o tym, że ceni mnie za moją inteligencję i że mnie uwielbia. Naprawdę, jak słyszę tyle miłych słów, to nie, że promienieję (żeby nie było), po prostu czuję się silniejsza. O tak. :)

2. Zwiedzanie.
Trzy miesiące w Londynie? Bez wyjazdu au pair nigdy nie miałabym możliwości na poznanie tego miasta, w tak dużym stopniu. Podczas tygodniowych, wakacyjnych podróży, naprawdę nie jest się w stanie po prostu obyć z tym miastem. Często jest tak, że mam zaplanowane, że dzisiaj zwiedzę to, to i to. Okazuje się jednak, że np dana linia metra nie działa, albo zgłodniałyśmy i zachciało nam się na zakupy. Wiemy po prostu o tym, że nic nam nie ucieknie, bo jeszcze tutaj jesteśmy (piszę w formie - my - bo ostatnio miałam wielkie plany na zwiedzanie z Angelą, a skończyło się oczywiście na zakupach, bo w końcu SALE EVERYWHERE). A więc naprawdę pochłaniam jak mogę wszystko. Patrzę na budynki, ludzi, jedzenie. Wszystko trzeba zapamiętać i poczuć klimat. Miło jest po prostu chodzić sobie po ulicach, patrzeć wszędzie na turystów i wiedzieć, że nim się nie jest, tylko się tutaj mieszka ;).

3. Zakupy.
O jeju! Temat rzeka.. W Polsce ostatnio przez pół roku szukałam butów, które naprawdę mi się spodobają.. Wchodziłam do naszego zielonogórskiego focusa (jedyne centrum lokalnego shoppingu) i wychodziłam jedynie z longerem z kfc.. Wchodziłam do poznańskiej Malty, czy Starego Browara i wychodziłam jedynie z muffinem ze Starbucksa. Nie mogłam znaleźć tego, co po prostu mi się naprawdę podobało. Bo nie chciałam butów, które nosi 3/4 ludzi. A tutaj? Jezu. Gdzie bym nie weszła, czuję, że np dane buty, to BUTY MOJEGO ŻYCIA no i jeśli nie znajdę za pierwszym razem ich, to biegam do kilku sklepów tej samej sieci (to Londyn, więc musi się znaleźć!) i tak oto zazwyczaj znajduję to, co chciałam :)
Nie jest mi również szkoda, wydać np 120f w jednym sklepie, bo przeliczając na złotówki, wychodzi 600zł. Jednakże w tych 600zł mam tutaj np kurtkę, 2pary butów, torebkę, 3spódniczki, jakieś bluzki, sukienkę, biżuterię. Po prostu to co potrzebuję ;) A więc żyć, nie umierać! I naprawdę wiem, że tutaj nie za się zarobić, bo transport jest naprawdę drogi, a odmawiać sobie nie będę, bo naprawdę więcej nie skorzystam, więc robię i kupuję to co chcę ;)  (no pomijając moje piękne buty z topshopu =>, które stwierdzam, że kupię jak przecenią je (OBY) np do 25f).

4. Jedzenie. Może zacznę po prostu od tego, że moi hości po prostu mają sporo pieniędzy, a więc robienie co dwa dni zakupów na kwotę 60-100f to dla nich nic wielkiego. Owszem, znajduję w lodówce rzeczy typowo angielskie, które po prostu odrzucają, jednakże żadnych mashed potato z puszki, czy zupy z puszki - nie jemy. Uf. No i kontynuując - dzięki nim naprawdę mam możliwość poznać wiele.. dań? przystawek? składników? Których w Polsce 1. nie ma 2. nie mam wystarczająco pieniędzy, by je w swojej lodówce prezentować. (:p). A więc jako, że uwielbiam gotować (nie powstydzę się nawet słowa - kocham), po prostu wystarczy, że podam im czego potrzebuję, a przywiozą mi to i mogę robić ciasto, którego bym u nas w Polsce po prostu nie wykonała, właśnie z powodu na składniki - cena/niedostępność. Przyjemnie jest również mieć 10 (!) rodzajów serów w domu, czy 60słoiczków z przyprawami (które ja pootwierałam, bo 90% z nich nigdy wcześniej nie była używana). Miło jest również budzić się i mieć w lodówce kilka rodzajów świeżych owoców
(na szczęście moi hości zamrażarki używają tylko do lodów, paluszków rybnych i frytek - 
nie jak większość anglikó jedząca mrożone owoce, czy warzywa). A więc pobyt tutaj, daje ogromne możliwości w próbowanie po prostu innych smaków :) Oczywiście, zdarzają się rzeczy, których nie tknę - marmite (o fu!). Ale każdy wie, że slogan z obrazka obok - jest prawdziwy. Albo kochasz, albo nienawidzisz. U mnie to drugie. 


5. Język.
Nie mam pojęcia, dlaczego nie napisałam go pod numerem 2. Aktualnie ciężko mi ocenić swoje umiejętności językowe, bo wydaje mi się, że to nie mi oceniać tj bo ja siebie nagrywać po angielsku i odsłuchiwać nie będę. Jednakże zauważam ogromną różnicę w słuchaniu. Otóż pierwszego dnia, siedząc z hostką w samochodzie, byłam przerażona.. Potakiwałam głową na potwierdzenie i wyłapując pojedyncze słówka z nią rozmawiałam. Następnie już ją bardziej rozumiałam, jednakże często prosiłam o wytłumaczenie mi o co jej chodzi. Teraz? Pytam się coraz rzadziej co znaczy dany wyraz. Potrafię się już bardzo dobrze dogadać z dziećmi. Mogę rozmawiać z Katie o wszystkim (modzie, jej fake paznokciach, czy powinna kupić staniczek, czy też o chłopcu, który był jej chłopakiem przez trzy dni), po prostu o trudnych sprawach 9latki. A więc wydaje mi się, że naprawdę językowo taki wyjazd daje bardzo dużo ;).

6. Przyszłość.
Co najważniejsze, odkryłam, że naprawdę uwielbiam takie doświadczenia. Wiem, że to nie jest mój ostatni wyjazd au pair oraz że weekendowe wyjazdy tanimi lotami do innych krajów, czy miast, to to, czym będę żyła w Polsce w czasie wolnym ;) Żeby poznawać świat, bawić się i spełniać. Po prostu.

Program au pair?
Polecam ogromnie każdemu!

PS Miło mi, jak napiszesz komentarz, bo wiem, że tu jesteś i czytasz do końca. To naprawdę mnie motywuje, a zabierze Ci tylko minutę. (dziękuję, Pola)

See U.

poniedziałek, 8 lipca 2013

11. po długiej nieobecności

Hejka.
zdj.z Hyde Parku
Przepraszam za długą nieobecność. Wyniki matur były 28.06., przebywałam wtedy w przymierzalni w Primarku, a gdy dostałam smsa od siostry z wynikami zaczęłam krzyczeć ze szczęścia na cały sklep.Z tej okazji postanowiłam wyjść wieczorem z dziewczynami. Chyba moja radość była zbyt ogromna, bo do domu musiałam jechać taxą, gdyż zgubiłam się 10minut od mojego domu, a wcześniej w autobusie obudził mnie dźwięk krzyczącego kierowcy 'last stop! last stop'.. A więc weekend spędziłam w łóżku z powodu braku sił do życia po piątku. ;)
Następnie od poniedziałku, po przejrzeniu planów studiów zaczęłam rozmyślać, czy aby na pewno ekonomia, czy finanse i rachunkowość to to, co chcę robić w życiu.. Okazało się, że nie! A więc zmieniłam kierunek na gospodarkę turystyczną - również na UEP. Miałam wiele wątpliwości, dlatego nie byłam w stanie tu pisać, ale teraz jestem pewna tego co chcę robić w przyszłości i wiem na co chcę iść ;)
A więc wybaczcie za nieobecność (miło, że spora grupa osób wchodziła tutaj codziennie!), ale od dzisiaj już jestem normalnie.

Po pierwsze:
dzisiaj minął pierwszy MIESIĄC mojego pobytu w UK :D
Dobrze mi tu, jednak wiem, że dłużej, niż do września nie dałabym radę ze względu na moje kochane osóbki, które na mnie czekają (buzi ;*), ale ogolnie rodzinka cudowna.

W sobotę miałam spotkać się z dziewczynami, jednakże umawianie się na Trafalgar Square i znalezienie siebie należy z cudem, a więc z tego co się okazało, każda przez godzinę każdej szukała no i się nie udało :( No ale wybrałam się na shopping na Oxford Street i of kors wydałam całą kasę w pierwszym, gdyż największym Primarku (aż mi zabrakło na picie w drodze powrotnej, a upał maksymalny). Stwierdziłam tego dnia również, że naprawdę uwielbiam tutejszych ludzi! Kogokolwiek bym nie zapytała o drogę, mimo iż najczęściej nie wie, śpieszy mi z pomocą za pomocą mapy, telefonu, czy też zaczepienia innych osób i zapytania się dla mnie o drogę. Było tak naprawdę wczoraj wieeeele razy!;) Nie wspominając, że strasznie lubię tutejszych sprzedawców. Za każdym razem proszę o chwilę, bo chcę zawsze wydać masę drobnych, które zawsze dostaję i szukam nominałów tych monet, bo zgubne jest to, że poniżej funta, najmniejsze nominały mają największe rozmiary, a największe najmniejsze...  (już coraz krócej przypatruję się monetom, ale nadal mi zabiera to chwilkę), no i w tym momencie sprzedawca w 90% przypadków pyta się skąd jestem, od jak długo, co robię i jak mi się podoba. A więc rozmowa ze sprzedawcami to normalka. ;)
Najweselsza akcja odbyła się tydzień temu, kiedy zauważyłam polski sklep. Z wesołą miną postanowiłam wejść. Nie miałam ochoty na żadne mąki, makarony, czy batoniki, ale kupiłam.. dwa Lechy :p Na koniec zakupów kobieta pyta się mnie skąd jestem, odpowiedziałam, że z Polski, a ta do mnie: to dlaczego cały czas mówisz do mnie po angielsku?! Jakoś nie skojarzyłam, że sklep z polską żywnością może prowadzić Polka :p
Okej, przeszłam z sobotniego planu na info o sklepie :p No więc wracając do soboty. Po wydaniu wszystkich pieniędzy w Primarku postanowiłam jechać wypocząć w Hyde Parku. Weszłam do sklepu znajdującego się przy metrze (tak, został mi aż funt, wiec postanowiłam poszaleć z kupnem puszki Pepsi). Sprzedawca zadał mnie pytanie skąd jestem, a następnie, czy przypadkiem nie poszukuję chłopaka. Usłyszawszy przeczącą odpowiedź i tak zawołał jakiegoś wesołego 17latka, który się do mnie szczerzył mówiąc, że może być moim mężem. Wyśmiałam go i zapytałam o drogę. Powiedział, że może mnie zaprowadzić, jednakże nie powie mi gdzie mam iść, bo on chce iść ze mną. Podziękowałam miłemu koledze i mimo jego wołań, pomachałam mu grzecznie i poszłam dalej. W hyde parku ludzi masa.. Spowodowane oczywiście to jest upalną pogodą, popularnością miejsca, ale również... jak potem się okazało festiwalem Summer Time. Dzień wcześniej grał Bon Jovi, dnia gdy byłam w HP The Rollling Stones'i, następnie m.in. jeszcze będzie Elton John, czy Jennifer Lopez. Więc w sumie nie dziwię się, że takie tłumy ludzi leżą/siedzą wszędzie, skoro muzykę było słychać naprawdę z daleka (a 60f za wejście płacą nieliczni :p). A co do znalezienia tego festiwalu, to tam naprawdę, po prostu leżąc sobie i chillując na trawie uslyszałam muzykę. Zainteresowana zaczęłam się pytać ludzi, którzy tym razem sami nie wiedzieli co się tam dzieje. Następnie dowiedziałam się, że trwają tam koncerty, a więc przeszłam po jakiś połoninach z 2km jak nic i znalazłam się koło sceny. Wokół właśnie spostrzegłam te tłumy ludzi, ale postanowiłam wracać, więc wybrałam się w stronę metra.

Niedziela jednak okazała się ciekawsza, bo udało mi się w końcu spotkać z Pauliną! :) Pierwszy raz od dawna musialam wstać o 7.00! (w końcu tutaj wstaję o 7.40 - ciekawe co to będzie jak zacznie się październik :c). Ogarnęłam się szybko i pobiegłam na 7.55 na pociąg. O 8.20 byłam na Waterloo i czekałam na 8.43 na kolejny pociąg, tym razem do Windsor. Po godzinie dojechałam i się spotkałyśmy. Okazało się, że wstęp na zamek kosztuje ok 20f, a że moja droga tutaj tyle samo wyniosła...jakoś nie widziało nam się wydawać tylu pieniędzy i po prostu oglądałyśmy zamek z zewnątrz. Następnie udałyśmy się do sklepu po jedzenie i picie na piknik, i opalałyśmy się leżąc przy Tamizie. Oczywiście doszło do tego, że spaliłam się tak okropnie, że do teraz ledwo żyję i naprawdę błagam, żeby mi skóra nie zeszła! A teraz kilka fotek z wczoraj:

See U.